poniedziałek, 2 sierpnia 2010

Postępująca degradacja wampirów

Jakie będą Wasze pierwsze skojarzenia po usłyszeniu określenia książka o wampirach? Mnie bezsprzecznie od razu na myśl przychodzi ciemny pokój z drewnianymi meblami, cały pokryty kurzem i pajęczynami, z wielką dębową trumną leżącą na jeszcze większym stole. Do tego ostre zęby przypominające igły zagłębiają się w szyję porwanej dziewicy. A na koniec powieści chłopi z widłami i pochodniami wbijają potworowi osinowy kołek w serce, w usta wkładają czosnek, ciało ćwiartują i każdy kawałek palą. Jednym słowem – groza, horror, i to, co młode gnomy lubią najbardziej – lejąca się litrami krew.

Niestety, żadnej z tych rzeczy nie znajdziecie w bardzo popularnej książce Stephenie Meyer, bo to właśnie o Zmierzchu, o którym głośno już od dłuższego czasu, traktuje ten post.

Główna bohaterka, siedemnastoletnia Isabell Swan, postanawia przeprowadzić się ze słonczego Phoenix do swojego ojca Charliego, mieszkającego w deszczowym stanie Waszyngton, by umożliwić swojej matce podróżowanie ze świeżo poślubionym drugim mężem. W Forks, gdzie dzieje się zdecydowana większość powieści, młoda Bella przeżywa typowe w tej sytuacji przygody: idzie do nowej szkoły, zdobywa nowe przyjaźnie. Wszystko toczyłoby się swoim rytmem, gdyby nie spotkanie przystojnego i tajemniczego Edwarda Cullena (tak, już się domyślacie, co to za postać). Edward, który z początku unika dziewczyny, ratuje jej życie, a ta – zakochuje się w nim. Lecz chłopak, zamiast, jak na porządnego wampira przystało, zaczaić się na nią w jakimś mrocznym i przytulnym miejscu, porwać ją w ramiona, wbić swoje ząbki w jej młodą szyję i wypić gorącą krew, odwzajemnia uczucie. Dalsza część książki to wątpliwości i problemy bohaterów wynikające z tego typu związku. Akcji tu niewiele (chociaż oczywiście na koniec pojawia się kolejne zagrożenie dla młodej Isabelli, by Edward mógł ponownie uratować jej życie), a wszystko jest przewidywalne aż do bólu. Można by całą powieść potraktować jako bardzo kiepski, do tego nietypowy romans, gdyby nie...

Styl. A właściwie jego brak. Książka jest napisana w sposób tragiczny. Powtarzano Wam w dzieciństwie, że czytanie wzbogaca słownictwo? Zmierzch jest najlepszym antyprzykładem dla takich twierdzeń. Po skończeniu lektury miałem wrażenie całkowitego ogłupienia, trzy dni musiałem poświęcić na ponowną naukę składnego mówienia. Do tego prawdopodobnie najdłuższe słowo w całej książce to wampir, zawierające aż 6 liter – a to zdecydowanie więcej niż średnia dla tego (khym) dzieła. Kiedy, ku własnemu zdziwieniu, podczas czytania naszą uwagę przykuje jakaś wypowiedź bohatera, zdecydowanie nie dzieje się tak z uwagi na formę, lecz bijący po oczach patos. Chociaż muszę przyznać, że łatwo się te frazesy zapamiętuje, przez co ostatnio zalewany jestem ze wszystkich stron cytatami ze Zmierzchu.

Jeszcze kilka lat temu, będąc nastolatkiem, czytało się Harry’ego Pottera. I mimo niewielkiej wartości literackiej dzieła Rowling, miało to jakiś sens. Nie dość, że fabuła była dosyć wciągająca, to zdecydowanie umoralniała i pokazywała pewne wartości – wagę przyjaźni w życiu, lojalności, uczciwości, et cetera, et cetera. W Zmierzchu mamy tylko i dwa przekazy: miłość zwycięży wszystkie przeszkody oraz egoizm przede wszystkim. Bella by spełnić swoje marzenia gotowa jest poświęcić wszystko, poczynając od ojcowskiej miłości Charliego, poprzez nowo zdobytych przyjaciół, na swoim życiu kończąc. Cel uświęca środki – taki był mój wniosek po zakończeniu lektury. Marny nasz los, bo właśnie tym przekazem zachwycają się współczesne nastolatki.

Jeśli jeszcze nie czytaliście Zmierzchu – zdecydowanie odradzam. Równie dobrze ktoś o wątpliwych zdolnościach literackich mógłby napisać powieść o wojowniku-barbarzyńcy, który zamiast gwałcić, palić i rabować zajmuje się doglądaniem ogródka i pisaniem wierszy o powszechnym światowym pokoju. Podobnie bowiem prezentują się wampiry u Meyer – i to mi się zdecydowanie nie podoba. Nie mam nic przeciwko wykorzystywaniu już istniejących legend, by tworzyć nowe historie, pewnych konwencji należy jednak przestrzegać. W Zmierzchu wszystkie mity opowiadające o wampirach zostały niestety podeptane i oplute przy oklaskach publiczności.


Ciekawostka: istnieje także opowiadanie mojego ulubionego autora Żeromskiego o tymże samym tytule. Nie czytałem, ale opracowania jednoznacznie sugerują, że jest ono jeszcze gorsze niż powieść Meyer.

1 komentarz:

  1. To ja też dwa zdania o wampirach...

    Jestem akurat w trakcie czytania "Wampira Lestata", drugiej części "Kronik Wampirów", kontynuacji słynnego "Wywiadu z Wampirem".

    Książka jest czymś "pomiędzy" jak dla mnie stereotypowym, groteskowym i nielogicznym obrazem historyjek o mhrocznych potworach, które unieszkodliwia osikowy kołek czy czosnek (nie, no, litości... czosnek?), a przenoszeniem starych legend do współczesnych czasów.

    I tam wg mnie zrobiono to wzorowo - mamy więc obrazy wampirów-demonów, dzikich, mrocznych sług szatana, bojących się krzyża; mamy też obraz wampirów w wieku oświecenia - żyjących wśród ludzi, ceniących sztukę, wyśmiewających "przesądy" religijne; wreszcie mamy wampira-supergwiazdę rocka występującego w MTV i piszącego swoją książkę na laptopie.

    Sedno tego przydługawego wstępu jest takie:
    Konwencje są nudne. Konwencje NALEŻY łamać. Gdyby "Zmierzch" opowiadał historię o czosnku, dziewicach i osikowych kołkach byłby niczym. Nie byłby zauważony przez kogokolwiek - może poza fanatycznymi konserwatystami fantasy.

    Jednakże konwencje można łamać zarówno zastępując mhrocznego Draculę przez współczesnego dżentelmena, jak i przez emowatego, odblaskowego pajaca.

    OdpowiedzUsuń